K2
Planowałam i nadal planuję wyprawę na K2. Kusiło mnie nawet aby wejść od północy ale widzę, że koledzy niezbyt wysoko pociągnęli poręczówki i nie ma się na co łaszczyć :)
Mówiąc serio to plan pozostaje. Korona Ziemi, Everest, Lhotse były wyzwaniem, ale to K2 jest naprawdę moją górą, górą mojego życia. Oczywiście nie chciałabym tam swego życia zakończyć, chociaż jak wskazują statystyki, ceną za wejście na K2 dla kobiet jest niestety koniec. W związku z tym bardzo bym chciała mieć tytuł: "Jedyna Żyjąca Zobywczyni K2" :)
Sądzę, że wowczas trzeba by góry konsekwentnie porzucić. Wtedy wybiorę się na biegun.
Nawiązując do obecnej zimowej wyprawy na K2, wolałabym chyba - chociaż brzydko tak mówić - aby pogoda uniemożliwiła kolegom atak szczytowy. Czuję bowiem, że ten atak mógłby się źle zakończyć...
Obóz IV jest nisko, nie jest wystarczająco zaopatrzony, teren wyżej nie jest zaporęczowany - tam nawet nie ma tlenu. Trzeba by wnieść przynajmniej 4 butle a na to jest potrzebny czas. Nie może być przecież tak, by zespół szczytowy szedł w górę i sam niósł sobie tlen, butan. To jest fizycznie niemożliwe choćby podjął się tego sam Denis Urubko.
Ekipa pod K2 bardzo dzielnie się trzyma. Mnie się wydaje, że odejście Rosjan ich tak skonsolidowało... Rosjanie odeszli, support team się sprężył - to jest wspaniałe w tej wyprawie! Cieszę, że Krzysiowi tam chłopcy nie wymiękli. Trochę się już bałam, że połowa odejdzie z tymi Rosjanami, bo tak już się zdarzało.
Rosjanie
Myślę, że ten cały Gia to dosyć kiepski facet. On wcale nie ma takich dużych możliwości. W lecie są porównywalne z moimi. Ja jestem w ogóle najlepsza :) ale mam świadomość jaka przepaść dzieli mnie od Denisa. To przepaść.
I takich facetów jak Denis trzeba by wziąć na K2. Gia po prostu wymiękł. Podejrzewam, że między nim a Wielickim był konflikt interesów, że Gia chciał po prostu rządzić. Widziałam go kiedyś gdy był kierownikiem wyprawy gruzińskiej. Rrządził - to co powiedział było święte. A tutaj był tylko uczestnikiem wyprawy, której kierownikiem był Wielicki i miał go słuchać. I od razu mu się nie spodobało: a to, że nie dostał mięsa, że za dużo się napracował, a to a tamto... Przecież ten facet nawet nie doszedł do dwójki! Szedł z transportem śpiworów i nie doszedł, wrócił z tymi śpiworami. Trzej wspinacze, którzy doszli, mieli dla siebie jeden śpiwór!
Warunki ekstremalne, czyli w moim przekonaniu wysokie góry, pokazują wszystko tak jak naprawdę jest: każdą słabość i każdą wielkość. Bo czasmi jest tak, że jakiś zwykły człowiek w niezwykłych okolicznościach staje się wielki, jak np. ci chłopcy z support teamu. Pojechali za własne pieniądze, mieli nosić ładunki do górnej bazy. A tymczasem zaczęli wychodzić w górę. Znacznie więcej robili niż od nich wymagano.
Trzeba jednak na konto Rosjan powiedzieć, że odchodząc nie zabrali namiotów. Wszystkie namioty w obozach to ich tzw. "beczki" - niezwykle wytrzymałe i solidne.
Życie w bazie
Myślę, że po odejściu Rosjan w bazie pod K2 zapanował "polski duch". Tym się różni wyprawa polska od zachodnich, że życie bazowe na polskich wyprawach toczy się w namiocie bazowym. Ludzie w czasie między posiłkami nie siedzą każdy w swoim namiocie, tylko przebywają razem. W namiocie bazowym spędzamy czas na rozrywkach typu gry w karty, rozmowy, słuchanie muzyki czy wspólne gotowanie. Życie towarzyskie kwitnie.
Natomiast na wyprawach tzw. międzynarodowych, w których uczestniczyłam, jest tak że gdy zbliża się posiłek, rozlega się gong, wszyscy przychodzą, zjadają i rozchodzą się do swoich namiotów.
Z tego względu uczestnictwo w wyprawach międzynarodowych było dla mnie początkowo bardzo ciężkie, ja nie miałam w swoim namiocie po prostu co robić. Samotnie w namiocie bazowym nie będę przecież siedzieć, zwłaszcza że namioty bazowe są często w kolorach, jak my to nazywamy, "nepal army" - ciemnozielone, brązowe a wewnątrz ciemno. Z biegiem czasu i z kolejnymi wyprawami przyzwyczaiłam się.
Kryzys
Trzy razy próbowałam wejść na K2. Szczególnie tragiczny był sezon w 1986 r., zwłaszcza końcówka. Na Żebro Abruzzich poszło siedmiu wspinaczy a wróciła tylko dwójka... Ja też wtedy zeszłam uszkodzona - coś się stało z nogami, straciłam czucie w palcach i bardzo mnie to bolało przy zejściu. Nie mogłam w nocy spać, bo kiedy się rozgrzewałam w śpiworze, ból narastał. W czasie tych bezsennych nocy zaczęłam sie zastanawiać czy to co robimy, w co się bawimy w tych górach, ma w ogóle sens.
Podczas tego sezonu na K2, zanim zginęła ta piątka z siódemki, zginęło jeszcze parę innych osób, wybitnych alpinistów, ludzi których dobrze znałam. Wcześniej jeszcze poniosło śmierć dwóch wspaniałych alpinistów: Wojtek Wróż i Tadek Piotrowski. To byli ludzie z pokolenia trochę wcześniejszego niż moje. Ludzie, których podziwiałam, do których chciałam być podobna w działalności.
Kiedy człowiek to przeżyje, zobaczy gdy na jednej górze ginie 13 osób w jednym sezonie to zaczyna się zastanawiać czy faktycznie to, co sam robi w górach, ma sens. Ponieważ po tym doszły jeszcze dwie czy trzy moje nieudane wyprawy to negatywne odczucia zaczęły przeważać. I wtedy praktycznie góry porzuciłam. Porzuciłam dla biznesu. Równocześnie doszłam do wniosku, że dalej nie da się jeździć w góry bez pieniędzy, że wkrótce dostępność gór będzie możliwa tylko wtedy, kiedy będą pieniądze.
Korona Ziemi
To wszystko, co zaczęło się od bezsennych nocy na K2, odsunęło mnie od gór. I być może, gdyby w odpowiednim momencie nie wpadł mi w ręce artykuł Popińskiej o Koronie Ziemi, to już bym do gór nie wróciła. Kura domowa postanowiła zdobyć Koronę Ziemi! To mi dało po ambicji. Jak zobaczyłam co Popińska wypisuje, mój powrót w góry nastąpił ze zdwojoną siłą!
Trudne decyzje
Najbradziej dramatyczne wybory są w ataku szczytowym. Idziemy np. w trójkę i ktoś mówi: "Słuchajcie słabo się czuję". I mamy dylemat: czy wracać z nim, czy też iść do góry a liczyć, że on sam wróci do obozu. Przeżyłam to na Nanga Parbat, kiedy atakowałyśmy szczyt z Krysią Palmowską i z Wandą Rutkiewicz. Wanda wtedy wystrzeliła taki numer...
Kiedy byłyśmy w żlebie 50o nachylenia i wypełnionym świeżym śniegiem Wanda powiedziała, że robi się jej słabo, drętwieją jej ręce. Pomyślałyśmy wtedy z Krystyną: "To nasza druga próba (dzień wcześniej pomyliłyśmy kuluary), pogoda jest świetna a z Wandą jest problem". Zrobiłyśmy szybką naradę. Wykopałyśmy platformę dla Wandy, ułożyłyśmy ją. Krystyna powiedziała, że pójdzie potorować dalej (szłyśmy jako pierwsze po załamaniu pogody) a jak Wanda odpocznie to pójdę jej śladami i ją dogonię. Powiedziała i poszła. Myślałam wówczas: "Cholera ja pójdę a jak Wanda nie poczuje się lepiej? Jeśli będzie z nią gorzej, to będę musiała zejść do obozu i już Krystyny nie dogonię".
Na szczęście sytuacja ułożyła się po naszej myśli, bo Wandzia po 15 minutach usiadła i powiedziała, że czuje się lepiej. Ja mówię: "Wanda czy jesteś w stanie sama wrócić? Bo jak tak, to ja cię na tym stromym odcinku ubezpieczę".
A ona na to: "Nie, ja idę na szczyt". "Tak?" - powiedziałam - "To proszę bardzo!" i w tym momencie nastąpiła ucieczka od partnera. Nie było to porzucenie chorego partnera, bo partner ozdrowiał ale przyznam, że jak ją wtedy widziałam to bardzo wątpiłam czy ona dojdzie. A ona szła! I doszła!
Wówczas zrozumiałam, że Wanda jest niestety nieracjonalna i potem już nie chciałam się z nią wspinać. Nie można się tak zachowywać jak ona na Nanga Parbat, gdyż jest to obciążanie innych. Zasłabnięcie było od niej niezależne, trudno stało się, ale po czymś takim powinna była wrócić do obozu. Cóż, Wanda zawsze ryzykowała, pewnie dzięki temu miała takie dobre osiągnięcia. Ale na Kanczendzondze niestety przesadziła.
Młodzi w himalaizmie
Kiedy spotykamy się: ja, Krzysio Wielicki, Janusz Majer, Rysio Pawłowski, czasem ktoś dołączy, to tak siedzimy i jesteśmy takie "Dziadki Himalajskie". Nie ma nikigo, kto byłby o 7-8 lat młodszy, z nowego pokolenia. Zauważam, że od wielu lat brak jest ciągłości pokoleniowej. Nie tylko wśród kobiet ale też brak facetów, którzy by się jakoś specjalnie wspinali. No może Darek Załuski...
Tym bardziej cieszy mnie, że młodzi walczą pod K2, bo to znaczy że pojawiają się nowi ludzie z pasją.
Podejście do gór
Góry to jest mój sposób na życie, tak bym to określiła. To jest moje hobby, moja pasja. Praktycznie tak przesunął się ciężar mojej działalności na góry, na opowiadanie o górach, że w tej chwili mogę powiedzieć, że zrobiłam się zawodowcem. Zawodowym alpinistą. Aczkolwiek nie przebywam cały czas w tych górach ale pół roku na rok jestem.
I czego się po tych górach spodziewam? To ma mi dawać dodatnie uczucia, ładować akumulatory. Z gór wracam tak naładowana pozytywną energią, że wystarcza mi ona na kilka miesięcy życia na nizinach, póki niziny jej ze mnie nie wyciągną.
I czego się jeszcze spodziewam po górach? Że dodatnie wrażenia będą przewżały nad ujemnymi. Jeżeli góry staną się dla mnie martylorogią i udręką, to po prostu je porzucę, znajdę sobie coś innego. Na dzień dzisiejszy góry mnie tak cieszą, że nic innego nie daje mi tyle satysfakcji.
Plany
Moje plany na przyszłość są bardzo ambitne. W okresie kwiecień-maj wyjeżdżam z Piotrem Pustelnikiem na Manaslu. Następnie uczestniczę w Katmandu w spotkaniu himalaistów z okazji pięćdziesiątej rocznicy zdobycia Everestu.
Potem chciałabym pojechać na to, co mi w ubiegłym roku nie wyszło, czyli Gasherbrum I i II. To są "niskie" ośmiotysięczniki, pierwszy 8035, i drugi 8058. Mówię "niskie" bo np. K2, Makalu to są "wysokie" - osiem sześćset, osiem pięćset. Tak my je dzielimy: jest pięć wysokich i dziewięć niskich. Gasherbrumy byłyby dla mnie bardzo miłym powrotem - były to bowiem pierwsze duże góry które zobaczyłam. Ubocznym celem pobytu tamże będzie obejrzenie K2. Gasherbrumy są dla mnie bardzo "smakowite" bo mają wspólną bazę i wspólny pierwszy obóz. Przyjedziemy z aklimatyzacją po Manaslu i jeśli tylko dopisze pogoda, nie powinno być problemów z wejściem.
Takie są moje plany.
Źródło: skg.uw.edu.pl