"W ślad za polską gospodarką, alpinizm także wkroczył u nas w
kapitalizm. Przez wiele lat za moimi eskapadami ciągnęły się długi i ogólnie
rzecz biorąc, zawsze byliśmy na wyjazdach przeraźliwie biedni - zarówno w
Alpach, jak i w Himalajach. Wynikało to głównie z braku dewiz. Niemniej
wszyscy jakoś sobie radzili. Liczba wypraw, które wyjeżdżały wtedy z Polski,
była naprawdę imponująca.
Pod koniec lat osiemdziesiątych warunki się zmieniły. Aby pojechać,
trzeba było po prostu mieć "kasę". Kto nie miał - zostawał w domu. To,
że
już wkrótce dostępność gór będzie zależała od prywatnych pieniędzy,
przewidywałam od dłuższego czasu. Dotacje klubowe się zmniejszyły, roboty
wysokościowe - do niedawna doskonałe źródło wyprawowych funduszy - zostały
opanowane przez wąski krąg ludzi, niekoniecznie alpinistów, i coraz trudniej
było "załapać się". Sponsoring praktycznie nie istniał. Trzeba było szukać
pieniędzy gdzie indziej.
Podjęłam wyzwanie i rzuciłam się w wir interesów. Komputery z Hongkongu
i Singapuru, odzież i biżuteria z Indii. Dość szybko biznes pochłonął
mnie
bardziej, niż się spodziewałam. Na góry było mało czasu. Zbyt mało
(...)"
Niemniej jednak, góry nie dawały jej spokoju...