Zespół składał się z 14 osób. Wszyscy byli Polakami: trzech z USA, jeden
z Irlandii, a pozostali z Polski. Dwanaście osób chciało wejść na szczyt,
zaś reszta zainteresowana była tylko trekkingiem. Nasza trasa wiodła
drogą normalną.
22 października wylecieliśmy z Katmandu do Lukli, skąd pieszo udaliśmy
się z karawaną do bazy pod Ama Dablam. Po czterech dniach wędrówki
dotarliśmy do celu, na wysokość 4500 m. Najpierw w ramach aklimatyzacji
część osób wyszła do obozu pierwszego na wysokość 5700 m. Tylko ja z
Basią spędziłyśmy tam noc, po czym wróciłyśmy do bazy na 4500 m. Nie
uznaję tzw. "pustych przebiegów", jak już pracuję nad aklimatyzacą i
dojdę do wyższego obozu to chcę tam spędzić noc.
Drugi raz wyszłyśmy z bazy po trzech dniach, pierwszego listopada.
Doszłyśmy do obozu pierwszego, tam spałyśmy, następnego zaś dnia
zrobiłyśmy wyjście rekonesansowe w kierunku dwójki, aby zobaczyć jak
wygląda "Żółta Ściana". Trzeciego chciałyśmy dojść do trójki, jednak w
końcu przenocowałyśmy w przejściowym obozie drugim. Pogoda nam sprzyjała,
było słonecznie, wiał słaby wiatr. Czwartego dnia osiągnęłyśmy obóz
trzeci (6400 m), z którego następnego ranka miałyśmy atakować szczyt.
Obóz trzeci położony jest na południowo-zachodniej ścianie, dlatego na
ciepłe promienie słoneczne trzeba tu trochę poczekać. Jako że miałyśmy do
przebycia 450 metrów przewyższenia postanowiłyśmy poczekać aż słońce
oświetli nasz teren, było bowiem bardzo zimno.
Wystartowałśmy około dziewiątej. Nie ukrywam, że szło nam trochę wolno,
zwłaszcza Basi, która bardzo odczuła nocleg spędzony na wysokości 6400 m.
Podczas wspinaczki dwukrotnie proponowałam jej, żeby wracała. Lecz ona
była zdeterminowana, bardzo zależało na tym kobiecym wejściu.
Około 15.00 doszłam na szczyt, gdzie niesamowicie wiało. Leżałam na
brzuchu aby jak najbardziej ochronić się przed wiatrem i czekałam na
Baśkę. Gruby płaszcz chmur szczelnie otaczał okoliczne szczyty, dlatego
nie zobaczyłam Everestu i południowej ściany Lhotse. Zobaczyłam je
dopiero na zdjęciach Ryśka Pawłowskiego, który w pięknej aurze był tu
dzień wcześniej.
W końcu pojawiła się Baśka, zerwałam się na równe nogi do zdjęcia
szczytowego. Po krótkiej sesji zdjęciowej zaczęłyśmy szybko schodzić na
dół.
Zaczęło się robić zimno. Kiedy weszłyśmy w strefę cienia okazało się, że
poręczówki powmarzały w lód. Musiałyśmy je wyrąbywać, co zajęło nam
trochę czasu. Cóż, nie wzięłyśmy ze sobą czołówek, bo ja nie lubię nosić
ze sobą zbędnego sprzętu i nawet namówiłam Basię, aby zostawiła swoją
czołówkę. Nie przypuszczałam, że wejście na szczyt się przedłuży.
W obozie trzecim, do którego dotarłyśmy już po zmierzchu, zastałyśmy miłą
niespodziankę. Otóż był tam nasz kolega z następnej grupy atakującej -
Stefan, który szybko zagotował wrzątek na herbatę. Następnego dnia z
Basią było coraz gorzej, miała zawroty głowy, rozwijała się u niej
choroba wysokościowa z obrzękiem płuc. I tu bardzo przydał się Stefan.
Pomógł mi sprowadzić Basię po grani, która nie jest wprawdzie bardzo
trudna, ale eksponowana.
Dotarłyśmy do dwójki gdzie stał mały namiocik, w którym znajdował się
jeden śpiwór. Otuliłam nim koleżankę, sama zaś spędziłam noc bez śpiwora
i karimaty, skulona, z nogami w plecaku.
Rano byłam nieźle zziębnięta:/ Szybko zeszłyśmy na niewielką turniczkę i
zjechałyśmy przez Żółtą Ścianę. Przy okazji musiałam wciągnąć na pewną
półkę jakąś Francuzkę, która zmierzała do góry z dwoma facetami. Ja
podałam jej kawałek linki odciętej ze starej poręczówki, oni ja popchnęli
i jakoś weszła;)
Nie nocowałyśmy z Baśką w jedynce i bardzo dobrze, ponieważ czuła się ona
fatalnie. Podczas zejścia do bazy, co kilka minut przystawała, miała
ciężki kaszel, świszczący oddech...
Sądzę że gdybyśmy przed wyjściem na górę spędziły dwa dni więcej w bazie,
kondycja Basi byłaby lepsza - nabrałaby lepszej aklimatyzacji.
Podsumowując, wejście nie było ekstremalne dzięki oporęczowaniu. Jeśli
nie byłoby poręczówek, to góra byłaby bardzo trudna do zdobycia. Byłyśmy
pierwszymi kobietami od dwóch lat, które weszły na Ama Dablam. Pogoda nam
dopisała, co przesądziło o szybkim przebiegu wyprawy. Zespół liczył
czternaście osób, z których dwanaście miało wspinać się na górę.
Ostatecznie weszło 7 osób, co uważam za dobry wynik.
Anna Czerwińska