index.phpnews.phpkorona.phpprasa.phpsponsorzy.phpkontakt.php

AMA DABLAM


Po nieudanej wyprawie na Daulaghiri (2002 r.) zostało mi uczucie ogromnego niesmaku. Wiedziałam, że Ryszard Pawłowski planuje komercyjną wyprawę na Ama Dablam; miał już klientów, sprawy organizacyjne były na ukończeniu.
Chodząc po swoim mieszkaniu rozważałam czy dołączyć do tej wyprawy. Ama Dablam widziałam wcześniej podczas wejść na Everest i Lhotse. Miałam i tak być w Indiach w sprawach biznesowych, a po załatwieniu tychże mogłabym dołączyć do wyprawy. Pomyślałam: To piękna góra - muszę ją zdobyć!


DHAULAGIRI 2008
K2/BROAD PEAK 2007
MAKALU 2006
K2 TEAM EXPEDITION 2005
GASHERBRUM II 2003

AMA DABLAM 2002

CHO OYU 2001
LHOTSE 2001
SHISHA PANGMA 2000
EVEREST 2000


Zespół składał się z 14 osób. Wszyscy byli Polakami: trzech z USA, jeden z Irlandii, a pozostali z Polski. Dwanaście osób chciało wejść na szczyt, zaś reszta zainteresowana była tylko trekkingiem. Nasza trasa wiodła drogą normalną.

22 października wylecieliśmy z Katmandu do Lukli, skąd pieszo udaliśmy się z karawaną do bazy pod Ama Dablam. Po czterech dniach wędrówki dotarliśmy do celu, na wysokość 4500 m. Najpierw w ramach aklimatyzacji część osób wyszła do obozu pierwszego na wysokość 5700 m. Tylko ja z Basią spędziłyśmy tam noc, po czym wróciłyśmy do bazy na 4500 m. Nie uznaję tzw. "pustych przebiegów", jak już pracuję nad aklimatyzacą i dojdę do wyższego obozu to chcę tam spędzić noc.

Drugi raz wyszłyśmy z bazy po trzech dniach, pierwszego listopada. Doszłyśmy do obozu pierwszego, tam spałyśmy, następnego zaś dnia zrobiłyśmy wyjście rekonesansowe w kierunku dwójki, aby zobaczyć jak wygląda "Żółta Ściana". Trzeciego chciałyśmy dojść do trójki, jednak w końcu przenocowałyśmy w przejściowym obozie drugim. Pogoda nam sprzyjała, było słonecznie, wiał słaby wiatr. Czwartego dnia osiągnęłyśmy obóz trzeci (6400 m), z którego następnego ranka miałyśmy atakować szczyt.

Obóz trzeci położony jest na południowo-zachodniej ścianie, dlatego na ciepłe promienie słoneczne trzeba tu trochę poczekać. Jako że miałyśmy do przebycia 450 metrów przewyższenia postanowiłyśmy poczekać aż słońce oświetli nasz teren, było bowiem bardzo zimno.

Wystartowałśmy około dziewiątej. Nie ukrywam, że szło nam trochę wolno, zwłaszcza Basi, która bardzo odczuła nocleg spędzony na wysokości 6400 m. Podczas wspinaczki dwukrotnie proponowałam jej, żeby wracała. Lecz ona była zdeterminowana, bardzo zależało na tym kobiecym wejściu.

Około 15.00 doszłam na szczyt, gdzie niesamowicie wiało. Leżałam na brzuchu aby jak najbardziej ochronić się przed wiatrem i czekałam na Baśkę. Gruby płaszcz chmur szczelnie otaczał okoliczne szczyty, dlatego nie zobaczyłam Everestu i południowej ściany Lhotse. Zobaczyłam je dopiero na zdjęciach Ryśka Pawłowskiego, który w pięknej aurze był tu dzień wcześniej.

W końcu pojawiła się Baśka, zerwałam się na równe nogi do zdjęcia szczytowego. Po krótkiej sesji zdjęciowej zaczęłyśmy szybko schodzić na dół.

Zaczęło się robić zimno. Kiedy weszłyśmy w strefę cienia okazało się, że poręczówki powmarzały w lód. Musiałyśmy je wyrąbywać, co zajęło nam trochę czasu. Cóż, nie wzięłyśmy ze sobą czołówek, bo ja nie lubię nosić ze sobą zbędnego sprzętu i nawet namówiłam Basię, aby zostawiła swoją czołówkę. Nie przypuszczałam, że wejście na szczyt się przedłuży.

W obozie trzecim, do którego dotarłyśmy już po zmierzchu, zastałyśmy miłą niespodziankę. Otóż był tam nasz kolega z następnej grupy atakującej - Stefan, który szybko zagotował wrzątek na herbatę. Następnego dnia z Basią było coraz gorzej, miała zawroty głowy, rozwijała się u niej choroba wysokościowa z obrzękiem płuc. I tu bardzo przydał się Stefan. Pomógł mi sprowadzić Basię po grani, która nie jest wprawdzie bardzo trudna, ale eksponowana.

Dotarłyśmy do dwójki gdzie stał mały namiocik, w którym znajdował się jeden śpiwór. Otuliłam nim koleżankę, sama zaś spędziłam noc bez śpiwora i karimaty, skulona, z nogami w plecaku.

Rano byłam nieźle zziębnięta:/ Szybko zeszłyśmy na niewielką turniczkę i zjechałyśmy przez Żółtą Ścianę. Przy okazji musiałam wciągnąć na pewną półkę jakąś Francuzkę, która zmierzała do góry z dwoma facetami. Ja podałam jej kawałek linki odciętej ze starej poręczówki, oni ja popchnęli i jakoś weszła;)

Nie nocowałyśmy z Baśką w jedynce i bardzo dobrze, ponieważ czuła się ona fatalnie. Podczas zejścia do bazy, co kilka minut przystawała, miała ciężki kaszel, świszczący oddech...

Sądzę że gdybyśmy przed wyjściem na górę spędziły dwa dni więcej w bazie, kondycja Basi byłaby lepsza - nabrałaby lepszej aklimatyzacji.

Podsumowując, wejście nie było ekstremalne dzięki oporęczowaniu. Jeśli nie byłoby poręczówek, to góra byłaby bardzo trudna do zdobycia. Byłyśmy pierwszymi kobietami od dwóch lat, które weszły na Ama Dablam. Pogoda nam dopisała, co przesądziło o szybkim przebiegu wyprawy. Zespół liczył czternaście osób, z których dwanaście miało wspinać się na górę. Ostatecznie weszło 7 osób, co uważam za dobry wynik.

Anna Czerwińska


do góry:.
Copyright (C) 2005-2010 Szkoła Górska. All rights reserved.